23
marca rok temu. Normalny dzień. Zadowolona żegnam się z panem kierowcą w
autobusie i wysiadam. Super, minął mi poniedziałek. Mam dobry humor.
Nagle się budzę. Nie wiem, co się stało. Nic nie pamiętam. Czuję ogromny
ból z tyłu głowy. Jestem zdezorientowana. Widzę ratownika medycznego.
Słyszę krzyk ludzi, płacz najbliższych. Co ja tu robię do jasnej
ciasnej?!
Chwilę
później jazda karetką. Mama wciąż trzymała mnie za rękę i zapewniała,
że wszystko będzie dobrze. Świat wirował jak w pralce. Przez całą drogę
do szpitala wręcz chodziłam po ścianach z bólu - to pamiętam doskonale.
Zaczęłam uświadamiać sobie, czemu tu jestem... Choć bardziej znam
przebieg wypadku z opowiadań. To była moja wina. Tylko dlaczego nic nie
pamiętam?
2
tygodnie spędzone w szpitalu. Nie polecam. Szczególnie jak przez
pierwszy tydzień nie mogłam podnosić głowy nawet o 5 cm... Nie mówiąc o
przewracaniu się z boku na bok. Nudziłam się niemiłosiernie, a świat nie
przestawał wirować. Męczyłam się, mówiąc. Po tygodniu mogłam wstać. Jak
bardzo marzyłam, żeby podejść do okna! Zaczynając chodzić poruszałam
się wężykiem, jakbym coś piła. Dziwne uczucie! Ominął mnie sprawdzian
szóstoklasisty - ten stres, komisja, pełna sala ludzi, rządy ławek i
krzeseł... Pierwszy raz w życiu chciałam tak bardzo wrócić do szkoły.
Oczywiście trzymałam kciuki za moją klasę! :) Po wyjściu ze szpitala
musiałam zostać jeszcze miesiąc w domu... Często słabłam, musiałam dużo
leżeć. Nienawidziłam tego. Majówka była najlepszym czasem - w końcu tuż
po niej miałam wrócić do szkoły! Klasa i pani przywitała mnie tak
miło... Byłam bardzo zaskoczona! Dostałam cudowną książkę. Tak za nimi
tęskniłam! <3 Zamurowało mnie i to był ten moment, w którym nie
mogłam wydusić ani słowa. Po prostu dziękuję. Wszystko zaczęło wracać do
normy.
Wygrałam
życie. Nie, to nie jest kolejna wymyślona historia w stylu "tak mogło
być". Tak było... Chyba mogę powiedzieć, że to był najgorszy okres w
moim życiu. Cieszę się, że już się skończył. Jedyną pozytywną rzeczą
były przywitania po czasie rozłąki - przekonałam się, że miałam dla kogo
walczyć. Po prawie roku mam nadzieję, że wszystko wróci do normy w 100%. W
tamtym roku wiele zaplanowanych rzeczy musiałam sobie odpuścić.... W
tym nie będzie aż tak łatwo!
Proszę,
uważaj. Gdziekolwiek jesteś. Nie baw się na ulicy. Nie kuś losu. Wiem,
to brzmi banalnie. Tyle, że ja już się o tym przekonałam... Uwierz, ty
nie chcesz.
Życie
to największy dar, jaki masz. W przeciągu kilku sekund możesz je
stracić... Wiem co mówię. Ja dostałam szansę. Nie każdy musi mieć takie
szczęście... Teraz mi wierzysz?
"-Zły dzień ? Połóż rękę na klatce piersiowej. Czujesz bicie? To się nazywa cel. Jesteś tu z jakiegoś powodu, pamiętaj."
Jaki przepiękny cytat na samym dole! :o :)
OdpowiedzUsuńStrasznie wzruszający post, a jeszcze bardziej strzela w serce, gdy doczytujemy, że to wydarzyło się na prawdę :/ Takie wypadki wydają nam się odległe i myślimy, że nas nie dotyczą, ale jednak nie są takie.
Przepiękny post, na prawdę motywuje :)
Mój Blog Zapraszam :)
Świetnie napisany post! Zmusza do refleksji. wy-stardoll.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNiedługo już rok...
OdpowiedzUsuńMatko...
Los chciał żebyś żyła! ❤ Nigdy nie przypuszczałam, że się zaprzyjaźnimy... Widzisz! Pewne rzeczy dzieją się po coś... Żeby sobie coś uświadomić... Albo spotkać ludzi dzięki którym chcemy żyć!
Czytałam post ze wstrzymanym oddechem.. a ostatni cytat biorę bardzo do siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Magda ;)
Ojej <3 Też przekonałam się jak ważne jest życie... Co prawda to była historia z końmi więc do tej pory wszyscy mówią mi "przestań jeździć", ile kłótni z mamą mnie minęło. Gdyby nie konie dawno leżałabym pocięta gdzieś w lesie... Mam nadzieję, że wszystko się poprawi i zaczniesz życie od nowa :)
OdpowiedzUsuń